Witajcie, dziś tak naszło mnie po prostu na pisanie i powstanie taka kartka z pamiętnika na temat naszej dłuuugo planowanej wycieczki.

Otóż nie pamiętamy od czego to dokładnie się zaczęło, ale postanowiliśmy pojeździć na rowerach przyozdobionych w wielkie sakwy. Postanowiliśmy, że pojedziemy bez dzieci i bez specjalnego planu, za to z przemyślanym dobytkiem na rowerach, który pozwoli nam na niezależność i nagłe zmiany planów.

Zaczęło się od kempingów.

Zaczęliśmy swoją przygodę z kempingowaniem i jeżdżeniem z przyczepą kempingową i chyba od początku tej przygody łączyło się to wszystko z rowerami. Zamiast wytaszczać auto z kempingu w celu uzupełnienia zapasów w lodówce, niejednokrotnie wsiadaliśmy na rower i jechaliśmy do sklepu z plecakiem po wałówkę do spożywczego. Dzieci też od początku chciały, abyśmy zabierali ich rowerki na kempingi. Potrafią jeździć po kempingach w kółko i bez końca na tych swoich jednośladach. Nasz najmłodszy to w ogóle na kempingu Rafa Jeziorsko ostatecznie nauczył się jazdy na rowerze 🙂 Ja lubię rower za jego niezawodność i niezależność od prądu 🙂 Co więcej każdy Wojtunik po prostu lubi jeździć na rowerze i dlatego wycieczki rowerowe (krótkie i trochę dłuższe) stały się z czasem także elementem naszego kempingowania.

Na polach namiotowych widuje się sakwiarzy (rowerzystów podróżujących ze wszystkim pochowanym w torby zwisające po obu stronach roweru). Przyjeżdżają, wyciągają klamoty, rozkładają namiot, odpalają kawiarkę i rozwieszają ubrania i ręczniki na czym się da – taki ich obraz mam w głowie. W końcu i my sobie takie coś wymyśliliśmy jako nasz najnowszy cel. Połączyliśmy to chcąc nie chcąc z innym celem, jakim jest spanie w namiocie poza kempingiem, tak bardziej na dziko.

Kompletowanie sprzętu i wszelkich gadżetów zajęło nam nie mało – powiedziałabym, że ponad dwa lata. Kempingowanie od 2019 roku pomogło w tej kwestii, bo już sporo tematów mieliśmy opanowanych, a i też parę gratów kupionych. Na przykład: rozpracowaną mieliśmy kwestie kuchenki i butli gazowej,  kupione noże i wszelkie zapałki, rozpałki; rowery mieliśmy już w pewnym stopniu wyposażone, częściowo mieliśmy odpowiednie ubrania. Jednak fakt, że na rowerze każdy gram się liczy, sprawił, że musieliśmy zaopatrzyć się w przedmioty dedykowane na rower. 

Zaliczyliśmy kilka dłuższych wycieczek rowerowych, między innymi po to, żeby sprawdzić czego nam brakuje, co się sprawdza, a co nie. Pozostało wynająć babcie jako opiekunkę i ruszyć.

Pierwsze odczucia po przygotowaniu rowerów do jazdy były nieciekawe.

W życiu z tak ciężkim rowerem nigdzie nie dojedziemy, nawet nie ruszymy. Bartka rower, który dźwigał na sobie namiot, z trudem można było podnieść. Rowery naszpikowane wszystkim, co przygotowaliśmy stały w salonie (na dworze lało) i prezentowały się masywnie i ciężko. Ostatecznie, rano przed domem, po krótkiej próbie jazdy, nasz syn stwierdził, że jak się jedzie, to nie czuć ciężaru i możemy startować.

Ruszyliśmy.

Zapakowany rower znacznie ciężej utrzymać, kiedy stoimy. Ciężej też go dosiąść i z niego zejść, ale jedzie się w porządeczku 🙂 Po około 500 metrach musieliśmy się zatrzymać i przemyśleć dlaczego czujemy w stopach każdy wskok łańcucha w zębatkę. Po chwili rozmyślań i pewnie komicznym szturchaniu łańcucha tu i tam, uznane zostało komisyjnie, że to efekt czyszczenia i smarowania łańcucha przez Bartka tuż przed wycieczką. No i wszystko wskazuje na to, że mieliśmy rację, bo efekt grzechotania w butach rozjeździliśmy i … było minęło.

przerwa od roweru na przystanku

Jedziemy.

Jechało się cudnie. Pogoda idealna. Para w nogach była. Zapał bezmierny. Żadnych niespodzianek. Przerwy w urokliwych miejscach.

przerwy w urokliwych miejscach wycieczka rowerowa

przerwa w miejscu wynaczonym na biwak rowery

40 kilometrów później.

Tu zaczęło się pod górkę. Cała nasza trasa była trochę po górkę, ale ostatnie 10 km dało się we….we znaki się dało. W moim odczuciu jechaliśmy po każdym możliwym rodzaju nawierzchni. Były kamienie, gałęzie, błoto, kałuże, piach, żwir, budowlane odpady, wysoka trawa – wszystko, co można wymyślić.

trudne odcinki komoot rower

Ten odcinek nazwałabym przeprawą, a nie wyprawą, ponieważ niejednokrotnie rower trzeba było prowadzić, pchać, podnosić itp. Były wywrotki, robale. No ciekawie było. I było to całkiem ekscytujące i niesztampowe doświadczenie. Fizycznie miałam dość i chciałam już dotrzeć na planowany kemping.

Aplikacja Komoot do planowania tras towarzyszyła nam cały czas. Bez niej na każdym skrzyżowaniu mielibyśmy zagwozdkę. Potrafi jednak poprowadzić trasami rowerowymi, którymi nikt od lat nie jechał 🙂

zrzut ekranu komoot

Na kempingu pod namiotem.

Choć zbierało się na ulewę, to przywitała nas nieszkodliwa mżawka. Najbardziej ciekawi byliśmy tego, jak sprawdzi się nasz nowy, specjalnie na rower kupiony, namiot i sprawdził się wzorowo. Rozkłada się go tak, że sypialnia wewnątrz jest zupełnie nie narażona na deszcz. Ulewa nocna wcale nam nie zaszkodziła. Byliśmy zadowoleni, bo wszystko było suche. Spało się średnio, bo nasze materace okrutnie szelestały, a hałasy i emocje nie pomagały. Jednak długo wyleżeliśmy się w namiocie. Poranne pakowanie trwało bardzo długo. Nie spieszyliśmy się wcale, ale jednak poskładanie wszystkiego w odpowiedni sposób z powrotem do czterech toreb nie jest takie hop siup. Tym bardziej, że było dość mokro.

na kempingu w namiocie

Drugi dzień na rowerze.

Tu nastąpił u mnie kryzys. Obolałe miejsca po dniu poprzednim dawały się we znaki i postanowione zostało, że zamiast dokładać kilometrów i planować ewentualne powroty pociągiem po prostu jedziemy w stronę domu, ale inną trasą. Zbliżanie się do domu przyniosło efekt ukojenia bólu 🙂 Jednak po 6 km Kasia powiedziała, że dalej nie jedzie. Zjechaliśmy na turbo porcję kebaba i pojechaliśmy dalej 🙂 

Nocleg na łące.

Przejechaliśmy, znacznie więcej, niż poranne odczucia na to wskazywały. Tego dnia zrobiliśmy 40 km. Jak już moje nogi, ręce, uda i cała reszta odmówiły posłuszeństwa, a pogodynka wskazywała na ulewę, to rozbiliśmy namiot na łące. Poszukiwania odpowiedniego miejsca trwały dłużej, niż się spodziewałam. Jednak nie tak łatwo znaleźć miejsce na namiot. Albo za blisko domów, albo psy się kręcą, albo nierówna nawierzchnia, albo ostra trawa, albo za blisko głośnej drogi itd.jajecznica namiot Zatrzymaliśmy się na małej łące, niedaleko domków, ale jednak w odległości, która daje komfort. Akurat pojawił się traktorkiem właściciel łąki, który bez problemu pozwolił nam się rozgościć na jego ziemi. Noc była burzowa, ale w namiocie było sucho, ciepło i komfortowo 🙂 Spaliśmy dłużej, niż na kempingach to bywa, bo nikt się nie kręcił koło nas, aż do 9:00 rano. Cisza i spokój – największy atut spania na łonie natury. Mamy niemało wniosków po takiej nocy bez sanitariatów obok. Brak toalety, czy umywalki zmienia całkiem sporo. Na takie wyprawy trzeba się inaczej spakować. Mieć więcej wody, pomysły na zadbanie o higienę, sposoby na wytarcie mokrych akcesoriów itd. Spróbowaliśmy tego spania na dziko. Było spokojnie i przyjemnie, ale na więcej takich nocy pod rząd nie byliśmy na pewno gotowi. Też nie taki był plan. 

spanie w namiocie na lace

Ostatni dzień pedałowania – 20 km.

Niezmiennie wszystko mnie bolało 🙂 Ale powolutku dojechaliśmy do domu wielkim slalomem. Po nocnej ulewie każda nieasfaltowa droga była pełna kałuż.

W domu po powrocie.

Ależ my mamy luksusy na co dzień! I jaki duży dom! Woda wszędzie, wszędzie mamy wodę: w umywalkach, w wannie, w butelkach. Filtrowana i mineralna – pełen wachlarz 🙂 A kanapa taka miękka! Rety, jak ta woda na herbatę szybko się zagotowała! Jak tu duszno i jakie suche powietrze w domu! Muszę otworzyć okna.

Wróciłam z taką nawilżoną cerą, a w domu…. chwila i pobiegłam po krem do twarzy – dało to do myślenia. Lubię takie przygody, bo właśnie powrót do domu uświadamia mi zawsze, że potrzebuję znacznie mniej, niż mam, a czas jaki spędzam na co dzień jest nadal zbyt ubogi w obcowanie z przyrodą.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.